poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 1 - „Przepraszam”


 Wyjęłam plecak z szafy. To nie była spontaniczna decyzja. Myślałam już o tym od jakiegoś czasu. Teraz sytuacja sama mnie do tego zmuszała. Jeszcze raz, ostatni raz, spojrzałam na nasze wspólne zdjęcie. Wzięłabym je ze sobą, ale nie mogę. Nie chcę niepotrzebnie ich narażać. Gdyby coś się stało Piotrkowi... nie wybaczyłabym sobie. Wzięłam skrawek papieru, znaleziony przed chwilą na stoliczku, i nabazgrałam na nim tylko jedno słowo i podpis.

„Przepraszam.
L.W”

Wyjęłam kilka rzeczy z komody i wcisnęłam do plecaka. Nie powinnam się tak narażać przed samą ucieczką, bo jak to inaczej nazwać, ale musiałam. Inaczej byłabym sanitariuszką. Tego bym nie zniosła! Otworzyłam cicho drzwi i rozglądnęłam się po korytarzu. Na moje szczęście, nie było tam żywej duszy. Od razu skierowałam się w stronę pokoju rodziców. Szybko przebiegłam po czerwonym dywanie, który mnie uratował, bo inaczej wszystko mógłby usłyszeć ktoś ze służby, i wpadłam do sypialni. Rzuciłam się na komodę, która stała przy łóżku i otworzyłam pierwszą szufladę. Leżał na samym wierzchu, w pierwszej szufladzie, niczym nie przykryty. Chcieli, żebym go znalazła czy jak?! Nie ważne... Długo się nie zastanawiając, wcisnęłam go do plecaka. Miałam jeszcze wziąć torbę, ale... Nagle, kompletnie nie wiedzieć czemu, otworzyłam szafę rodziców. I... olśniło mnie! Skąd wzięła się tu moja torba, o której właśnie myślałam. Przez myśli przeleciało mi szybko „Bóg tak chce”. A od kiedy ja nagle taka wierząca?! Oczywiście... chodzimy od czasu do czasu do kościoła, ale okazjonalnie. Mama zawsze starała się, żebyśmy byli wychowywani w wierze, jednak w końcu to arystokracja. Nie przywiązujemy tak dużej wagi do religii. Spiesz się, a nie myśl o bzdurach! - skarciłam się. Wyjęłam visa i torbę, którą przełożyłam przez ramię, następnie włożyłam do niej pistolet. Spojrzałam przez okno. Nie, tutaj nie da się zejść. Wybiegłam i weszłam z powrotem do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi na klucz i usiadłam na parapecie na zewnątrz. Zawiesiłam się na rękach, trzymając parapetu. Nie dosięgałam nogami dachu, ale nie było jakoś specjalnie wysoko. Puściłam się i uderzyłam nogami w blachę. Przebiegłam do krawędzi  i skoczyłam na trawę. Zobaczyłam wyłaniającą się postać z lasu. Szybko podbiegłam do przyjaciela.

- Cześć – przywitałam się.

- Jesteś pewna? - spytał Kamil.

- Byłbyś?

Na moje słowa spojrzał w ziemię.

- Wybacz – przypomniałam sobie, że jego rodzina zginęła w obozie.

- Lilka?! - usłyszałam krzyk rodziców, ale było już za późno. Ostatni raz spojrzałam w stronę rodzinnego domu.

- Chodź – powiedział kolega, odbierając ode mnie plecak i przerzucając przez ramię. Drugim zaś, objął mnie.

Zniknęliśmy w leśnej gęstwinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz